Elastyczność jest zaletą

Standard

Czy jest logiczne, że wejściówka na najbardziej komfortową część sektora kosztuje tyle samo co na miejsce z przysłaniającą widok barierką, na którym widz zmoknie w przypadku deszczu? Raczej nie, ale posiadanie elastycznej oferty sprzedaży biletów to zdecydowanie coś więcej.

Ostatnio skupiłem się na jakości systemów rezerwacyjnych i zawartych w nich informacji. Tym razem chciałbym poruszyć kwestię ceny biletu w odniesieniu do miejsca.

Na wstępie pod lupę wziąłem ekipę z NBA New York Knicks, która występuje w słynnej Madison Square Garden. Klub, mimo stosunkowo słabych wyników sportowych w ostatnich latach, niezmiennie notuje w pełni satysfakcjonujące przychody z tytułu sprzedaży biletów. W swoim systemie rezerwacyjnym posiada około 200 kategorii biletowych. W wielu przypadkach pojawia się różnica zaledwie dolara, ale nie bierze się ona znikąd. Dla przykładu najtańszy bilet kosztuje 27 USD (na wybrany mecz, który poddałem analizie), natomiast najdroższy około 1200 USD. Przepaść jest ogromna, ale ma to swoje uzasadnienie i niesie ze sobą korzyści.

wykres_profity

Na podstawie tego przykładu wyszczególniłem cztery główne korzyści. Przede wszystkim płaci się za rzeczywistą wartość miejsca, bo nawet jeśli są one usytuowane w tym samym sektorze, to przecież komfort obserwowania wydarzeń może być zupełnie inny. Po drugie, grono potencjalnych odbiorców jest bardzo szerokie. Z jednej strony dostępna jest ekskluzywna oferta, a z drugiej gwarantuje się dostęp do widowiska osobom o przeciętnych zarobkach. Podejście to pozwala również na łatwe modyfikacje oferty. Celem takiej praktyki jest zminimalizowanie pustych miejsc podczas wydarzenia. Prostą zależnością jest wpływ na jego wynik finansowy. W tym kontekście warto również pamiętać o pośrednim przełożeniu. Dane o frekwencji na trybunach są argumentami w rozmowach z partnerami jak reklamodawcy bądź inni usługodawcy (np. firmy cateringowe) działający na terenie obiektu imprezy w trakcie jej przebiegu.

W ujęciu teoretycznym cena biletu jest wynikiem kilku zmiennych, na które składają się zakładany zysk, koszty biletowe (opłaty związane z dystrybucją czy drukiem), koszty marketingowe wydarzenia, koszty związane z organizacją wydarzenia, dostępna ilość miejsc dla widzów i założenia w kontekście wypełnienia trybun. Elementy te pozwolą na wyliczenie średniej ceny, stanowiącej bazę do wydzielenia biletów w różnych kategoriach cenowych.

Wpływy z tytułu biletów powinny nie tylko bilansować koszty związane z organizacją i promocją wydarzenia, ale również stanowić zysk. Oszacowanie wypełnienia trybun jest aspektem pozwalającym na optymalizację wydatków. Tego typu przykłady obserwujemy na części stadionów piłkarskiej Ekstraklasy, na których co najmniej około połowa miejsc pozostawała wolna. Poprzez to podczas większości meczów zamkniętych jest kilka sektorów (np. trybuny na piętrze czy miejsca o najmniej atrakcyjnym widoku), by skumulować widzów i zredukować wydatki na zabezpieczenie imprezy.

Jest to rozwiązanie w pełni uzasadnione, ale tak jak należy dbać o optymalizację kosztów, tak celem powinno być gromadzenie jak największej widowni podczas wydarzenia. W tym momencie powraca temat właściwego dopasowania ceny do oferty, jej elastyczności i zróżnicowania cen. Dokonując dużego uproszczenia, w ofercie zazwyczaj znajdują się bilety w trzech progach cenowych odpowiadające zapotrzebowaniu określonych grup. Wiąże się to również z planowaniem ulokowania widzów na obiekcie.

Bilety o średniej cenie trafiają do osób mocno związanych z organizacją, które regularnie zasiadają na trybunach i mają w swoim budżecie zarezerwowane środki na nieco większy wydatek. Kolejny segment dotyczy biletów z najniższych kategorii cenowych. W tym przypadku szczególnie w polskich warunkach można wyróżnić dwie podgrupy. Są to kibice określani jako ultrasi, dla których aktywne uczestnictwo w widowisku jest kwestią nadrzędną, natomiast w drugim koszyku są osoby okazjonalnie przychodzące na obiekt. Oprócz tego oczywiście dostępne są bilety z najwyższej kategorii cenowej.

Na tej podstawie możliwe jest stworzenie przemyślanego planu zapełniania trybun. Elementy składowe są różnorakie, a mieszczą się w nich systemy lojalnościowe (bilety o średniej cenie dla opisanej grupy wiernych kibiców muszą charakteryzować się „rozsądną” ceną, a zarazem dawać odpowiednią satysfakcję z oglądania widowiska) czy aspekty wizerunkowe. Pamiętam, że w przeszłości strategiczny sponsor jednego z klubów, w którym pracowałem, życzył sobie, by trybuny zapełniały się szczególnie w miejscach najczęściej ujmowanych na fotografiach prasowych. Tworzyło to odpowiedni komunikat o atrakcyjności widowiska.

Na większość aspektów staram się spoglądać z perspektywy polskiej sytuacji. Poprzez to pojawia się pytanie, czy za sprawą większej elastyczności nie nastąpiłoby obniżenie wpływów? Nie widzę wielu argumentów do obaw. W systemach amerykańskim czy brytyjskim największej elastyczności podlegają bilety pierwotnie najtańsze. W sytuacji mniejszego popytu są one przecenione, by zniwelować straty z tytułu niesprzedanego miejsca. Tylko pozornie wiąże się to z mniejszym zarobkiem. Bilety te trafiają często do osób, które na trybunach zasiadają po raz pierwszy bądź są w ograniczonym stopniu zainteresowane samym wydarzeniem z perspektywy rywalizacji sportowej, ale chciałyby poczuć jego atmosferę. Jednocześnie są one skłonne do jednorazowych wydatków przykładowo na pamiątki czy produkty spożywcze. To wszystko wlicza się w bilans imprezy.

Sprzedaż biletów na pojedyncze wydarzenia odbywa się w naszych realiach z maksymalnie kilku tygodniowym wyprzedzeniem. Dzięki temu w pełni możliwe jest ocenienie popytu. Niewątpliwie można wskazać z góry piłkarskie szlagiery, niemniej na początku sezonu nie jesteśmy w stanie przewidzieć osiąganych wyników. Jeśli będzie to hit, a gospodarz przystąpi do niego jako lider rozgrywek, wówczas odnotowane będzie jeszcze większe zainteresowanie, a bilety elastyczne cenowo będą mogły zostać wycenione zdecydowanie wyżej. I pewnie nie będzie to różnica o rozmiarach jak w przypadku ceny biletu lotniczego w powszedni dzień a poprzedzający święta, to pojawi się okazja do wyznaczenia ceny optymalnej.

Od Bangkoku po Świebodzin…

Standard

Dla jednych idealnym miejscem do wypoczynku jest plaża, inni preferują górskie wędrówki, ale bywają również tacy, którzy każdą swoją eskapadę wiążą z wizytami na stadionach i oglądaniem meczów piłkarskich. Przedstawicielem tej grupy jest autor strony sportandtravel.de Kay Bohn, który opowiedział mi o swojej pasji i wrażeniach z wizyt na polskich obiektach.

– Trudno oszacować, jak bardzo popularne jest to zjawisko w Niemczech. Myślę, że jest całkiem sporo osób, posiadających takie hobby jak ja, a ich liczba wzrosła w ostatnich latach – ocenia Kay, który wizytował stadiony w 56 krajach. Wśród nich znalazły się również dosyć egzotyczne piłkarskie destynacje jak Albania, Andorra, Indonezja, Malezja, Palestyna, Tajlandia, Wyspy Owcze czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Od 2000 roku, gdy zaczął prowadzić kronikę spotkań, obejrzał ich blisko 700.

Groundhopping, bo taką nazwę przypisano zjawisku oglądania możliwie dużej liczby meczów piłkarskich na różnych stadionach, jest aktywnością stosunkowo młodą. W opracowaniach datuje się jego rozpoznanie na 1978 rok, gdy w angielskim Bristolu założony został Club 92. Jego członkami mogły zostać wyłącznie osoby, które obejrzały spotkania na wszystkich 92 stadionach klubów przynależących do czterech najwyższych klas rozgrywkowych w Anglii. Na kartach historii organizacji zapisał się Ken Ferris, który w rekordowym czasie wypełnił kryterium dołączenia do elitarnego grona. Miało to miejsce w sezonie 1994/95, gdy potrzebował 237 dni. Club 92 funkcjonuje do dziś.

Niektórzy podróżują i oglądają mecze dziesiątek drużyn, co trzeba uznać za „najczystszą” formę groundhoppingu odpowiadającą encyklopedycznym definicjom. Kay dostrzega drugi segment: – Jest wielu kibiców, którzy udają się na niemal wszystkie mecze wyjazdowe ze swoją drużyną. Jeśli jesteś kibicem Bayernu i jeździsz za nim przez 10 lat choćby na połowę wyjazdów, to przecież możesz zobaczyć cały świat.

Kay wymienia trzy główne powody do stadionowych podróży – czas, pieniądze i ochota. Bezwzględnie ma w sobie pierwiastek podróżnika i odkrywcy. – Zawsze kusząca jest dla mnie okazja, by zobaczyć po raz pierwszy jakieś kolejne miejsce. Nie ważne, czy jest to egzotyczny kraj czy miejscowość w Danii, do której samochodem mogę dotrzeć z Hamburga w ciągu półtorej godziny. Podczas takich wyjazdów można zobaczyć nawet około ośmiu meczów w ciągu dwóch dni. Jestem zawsze bardzo zadowolony, gdy udaje mi się realizować przygotowany plan – opowiada. Gdy cel podróży jest stosunkowo blisko, stara się podróżować autem wraz ze znajomymi, aby podzielić koszty i uczynić eskapadę ekonomiczną.

Drugim najpopularniejszym środkiem transportu jest samolot. – Poluję na promocyjne bilety lotnicze. Jeśli mam okazję udać się do innego kraju za niewielką cenę, to chętnie z niej korzystam, nawet jeśli tam już byłem – zaznacza. Spora część z podróży jest w pełni planowana. Pozostałe natrafiają się niejako przy okazji, gdy odwiedza przyjaciół czy rodzinę. Również wtedy stara się wygospodarować nieco czasu, by obejrzeć jakąś potyczkę.

Możliwość obejrzenia wielu meczów jest niezwykle istotna, ale nie tylko ilość odgrywa znaczenie, jeśli w grę wchodzi szlagier: – Interesują mnie one szczególnie, nawet jeśli wiążą się z dłuższą podróżą, podczas której obejrzę zaledwie jedno spotkanie. Przykładowo derby Belgradu, Sztokholmu czy Sofii. Wynika to oczywiście z widowiska i sceny kibicowskiej w określonej lokalizacji.

Kay koncentruje się podczas swoich podróży na poznawaniu nowych miejsc i oglądaniu meczów. Mimo okazałej listy odwiedzonych miejsc, nie zdarzyło mu się nigdy skorzystać z dodatkowych atrakcji oferowanych przez kluby jak stadionowe toury czy wizyty w muzeach. Podczas swojej wędrówki po obiektach na całym świecie, zdarzyło mu się kilkakrotnie przebywać w Polsce. Do Warszawy trafił choćby za sprawą kilku zaległych dni urlopowych i tanim biletom lotniczym, do Łodzi dzięki koledze z Hamburga, który pojechał do domu w odwiedziny, a do Poznania przez dobre połączenie drogowe z Berlinem. W Polsce doświadczył również wizyt na obiektach z dala od najwyższej klasy rozgrywkowej, udając się między innymi do Łęknicy, Słubic czy Świebodzina.

– Wyjazdy do Polski są opłacalne, a ona należy do ulubionych kierunków niemieckich groundhopperów. O polskiej scenie kibicowskiej wiemy wiele: osławieni chuligani, kibicowskie zgody czy fantastyczna atmosfera podczas topowych meczów. Szczególnie wtedy można zobaczyć świetne kartoniady czy pirotechniczne pokazy. Do tego dochodzi sporo dobrych meczów derbowych jak w Łodzi, Krakowie, Warszawie czy Trójmieście. Nawet jeśli wtedy jest zaledwie pięć tysięcy widzów na trybunach, to atmosfera jest identyczna jak w Bundeslidze – dzieli się wrażeniami.

O Polsce wypowiada się niemal w samych pozytywnych słowach, chociaż dostrzega jeden problem szczególnie w mniejszych lokalizacjach. – Trzeba wtedy uważać. Ludzie są uprzedzeni do obcokrajowców – mówi. Zgoła odmienne odczucia posiada natomiast w przypadku dużych miast, gdzie oprócz gościnności i dobrej atmosfery dostrzega zmiany zachodzące w minionych latach. – Od strony logistycznej i komunikacyjnej prezentują się bez zarzutu. Łatwo się dostać na obiekt w komfortowych warunkach. Poza tym wiele istotnych informacji publikowanych jest na stronach internetowych, dzięki czemu można się przygotować do podróży.

W publikacjach na moim blogu poruszałem wielokrotnie temat potencjału turystyki sportowej. Niebawem chciałbym nawiązać do poprzedniego akapitu i usystematyzować aspekt dostarczania wiadomości na temat atrakcji sportowych, które znacząco mogą ułatwić życie zwiedzającym.

Jaka jest międzynarodowa przyszłość NBA?

Standard

Za nami decydująca faza rozgrywek NBA. Jest to idealna okazja, by przyjrzeć się bliżej projektowi globalnej ekspansji ligi i przewidzianej w niej roli dla Europy. Zachęcam do zapoznania się z publikacją mojego autorstwa „Jaka jest międzynarodowa przyszłość NBA?”, w której staram się udzielić odpowiedzi na to pytanie.

 Publikacja dostępna jest po kliknięciu na poniższy obrazjaka_jest_miedzynarodowa_ikona

Od ostatniej wizyty NBA na Starym Kontynencie minęło pół roku. W styczniu w londyńskiej o2 Arenie odbyło się spotkanie w ramach regularnej części rozgrywek pomiędzy Milwaukee Bucks a New York Knicks. Wydarzenie to natrafiło na olbrzymie zainteresowanie, czego przykładem było między innymi rekordowe tempo sprzedaży biletów.

W publikacji „Jaka jest międzynarodowa przyszłość NBA?” powróciłem do styczniowych wydarzeń, odnosząc się do kwestii organizacji spotkania. Starałem się tego dokonać na różnych płaszczyznach, osadzając relację z perspektywy realizacji biznesowych celów NBA, ale również  realnego wpływu wydarzenia na lokalną społeczność, europejskich kibiców jak i media.

Wobec tego sporo uwagi poświęciłem imprezom towarzyszącym na czele z fantastyczną inicjatywą NBA Junior, do której zaangażowanych zostało 30 londyńskich szkół, a finał akcji miał miejsce w przeddzień meczu.

Niebagatelną rolę w udzieleniu informacji o międzynarodowej przyszłości NBA odegrał senior Maik Matischak, z którym miałem okazję porozmawiać i dopytać choćby o selekcję drużyn do globalnych meczów, kryteria stawiane organizatorom, sposób ich wyboru czy motywacji ligi do podróży poza Stany Zjednoczone i Kanadę.

Mam nadzieję, że forma publikacji przypadnie do gustu i będzie to ciekawa lektura dla wszystkich, którzy interesują się rozgrywkami NBA, funkcjonowaniem globalnych instytucji i zarządzaniem w sporcie.

*****
Finały NBA 2015 transmitowane były do 215 krajów. Przekaz docierał do nich w 47 językach. Nie zabrakło międzynarodowych akcentów również w trakcie sportowej rywalizacji. Europę reprezentowali Timofey Mozgov (Cleveland Cavaliers/Rosja) i Ognjem Kuzmic (Golden State Warriors/Serbia), Amerykę Południową Anderson Varejao (Cleveland Cavaliers/Brazylia) i Leandro Barbosa (Golden State Warriors/Brazylia), Australię Andrew Bogut i Matthew Dellavedova (Golden State Warriors/Australia), natomiast Afrykę Festus Ezeli (Golden State Warriors/Nigeria).

Instagram, czyli przekaz w pigułce o potężnej mocy

Standard

Instagram jest znakomitym narzędziem do kreowania wizerunku, prowadzenia kampanii sprzedażowej czy polityki informacyjnej. Przedstawiciele polskiego sportu nie radzą sobie jednak najlepiej w tym obszarze, chociaż ostatnie dwa lata odznaczyły się niezwykle dynamicznym wzrostem liczby użytkowników tej aplikacji mobilno-internetowej.

Generalizowanie bywa krzywdzące, dlatego warto wspomnieć o kilku wyjątkach. Przykładem jest choćby branża fitness i trenerzy personalni, którzy idealnie potrafili się wstrzelić w oczekiwania użytkowników. Dzięki dostarczeniu pożądanej treści wielu z nich wzbudziło zainteresowanie udziałem w treningach personalnych, ale na tym nie można skończyć listy korzyści. Wzmocnili swoją pozycję na rynku pracy, otwarły się bramy do nawiązania współpracy w roli eksperta lub instruktora z innymi podmiotami (np. magazynami czy portalami tematycznymi) czy do pełnienia funkcji promotora innej marki. Jest to również dowodem na funkcjonalność aplikacji z perspektywy biznesowej. Na podstawie tych efektów możemy wydeduktować zwrot z inwestycji w aktywność w mediach społecznościowych (ROI – return on investement). Dostrzeżemy zarówno zwrot materialny (aspekty czysto finansowe) jak i niematerialny (aspekty emocjonalne).

chodakowska_instagram

Wizerunkowym góru wśród trenerów personalnych jest Ewa Chodakowska. Jej profil na Instagramie śledzi ponad 300 tys. osób., a #chodakowska został opublikowany przy blisko 20 tys. postów. Wydaje się, że prym powinni zdecydowanie wieść zarówno profesjoanlni sportowcy reprezentujący najpopularniejsze dyscypliny jak i organizacje, które dysponują siłą zrzeszania tysięcy osób. Oczekiwania te różnią się znacząco od stanu rzeczywistego, gdyż znajdziemy tylko kilka rodzynków. Przykładowo profil Roberta Lewandowskiego śledzi w zaokrągleniu 1,9 mln osób, Wojciecha Szczęsnego 350 tys, a Marcina Gortata 73 tys. Oczywiście nie każdy musi być specjalistą od wizerunku personalnego i być zainteresowanym jego ciągłym budowaniem. Sprawa prezentuje się zgoła inaczej, gdy mówimy o dużych organizacjach, dla których jest to istotna część działalności. W tym momencie następuje wielkie zaskoczenie, gdy odkrywamy, że przewodnikiem wśród profili organizacji jest Legia Warszawa z wynikiem… niespełna 20 tys.

Napisałem o zaskoczeniu, gdyż Polska nie jest czarną dziurą na mapie instagramowych użytkowników. Dziesiątki firm radzą sobie na nim znakomicie, umiejętnie komunikując się z rynkiem za sprawą tej aplikacji. Wybrałem kilka przykładów zarówno rodzimych jak i zagranicznych z różnych sektorów, za pomocą których chciałbym ukazać, jak niektóre organizacje postrzegają to narzędzie i wykorzystują jego potencjał.

chelsea_mur

Niewątpliwie świat mody odnalazł się w Instagramie jak ryba w wodzie, a płynące z tego tytułu korzyści doceniają zgodnie alternatywni projektanci, najbardziej komercyjne marki jak i najbardziej prestiżowe domy modowe. Wspólną cechą charakterystyczną jest dla nich angażowanie swoich fanów w tworzenie profili, co oddziałuje na popularyzowanie brandu. Początkowo była to domena projektantów streetwearowych, dla których media społecznościowe bywają strategicznym narzędziem wobec ograniczonych budżetów marketingowych. Uwagę przykładają do tego również najwięksi gracze, co udowodnił odbywający się pod koniec lutego londyński Fashion Week. Pokazy topowych projektantów niczym Gareth Pugh czy Ryan Lo przeprowadzone były w scenerii i przy scenariuszu (oprawa wizualna, ustawienie scen i wybiegów czy dostosowanie dynamiki prezentacji co do parametrów fotograficznych smartfonów) pozwalającym osiągnąć jak największy ruch w mediach społecznościowych z główną orientacją na Instagram, który umożliwia publikację zarówno zdjęć jak i filmów.

Smartfony zmieniają świat. Coraz częściej organizowane są wystawy zdjęć wykonywanych wyłącznie nimi, co nie jest również żadną nowością w Polsce. Wystarczy wspomnieć dokonania profesjonalnego fotografa Roberta Wolańskiego do kalendarza Dżentelmeni 2014. Instagram rozbudził wśród tysięcy ludzi chęć do współuczestniczenia w tworzeniu sztuki, naprzeciw czemu wychodzą różne organizacje, widząc w tym swój interes. Przez zmultiplikowane publikacje budowany jest zarówno ich wizerunek jak i współpracujących z nimi wszelkich partnerów.

arsenal_lawka

W wielu miastach cyklicznie organizowane są spotkania sympatyków aplikacji. Tematyczne wycieczki, podczas których oczywiście wykonywane są dziesiątki zdjęć, stwarzają możliwości do poznania kultury, odkrycia miejsc czy wymiany doświadczeń pomiędzy uczestnikami. Krakowskie Centrum Kongresowe, ICE Kraków, odpowiedziało w marcu na zapytania dotyczące swobodnej możliwości fotografowania wnętrz budynku. Zorganizowane zostało spotkanie dla miłośników fotografii skupionych wokół serwisu Instagram. 65 osób wygenerowało 513 zdjęć, 1008 komentarzy i blisko 25 tys. polubień (dane wyłącznie dla hashtagu dedykowanego spotkaniu #icekrakowinstameet).

Teraz ponownie chciałbym powrócić na chwilę do Londynu i dwóch czołowych klubów piłkarskich świata: Arsenalu i Chelsea. Ich stadiony, sklepy i muzea odwiedzane są przez turystów z całego świata, co jest wykorzystywane do promocji własnej marki i sponsorów. Pomagają w tym różnego rodzaju „ścianki” do zdjęć czy ambient. Na murze okalającym obiekt Chelsea znajdziemy choćby specjalnie wykonane zdjęcie zespołu z miejscem pomiędzy symbolami Jose Mourinho a Didier Drogbą. Zajmujac je, możemy wkomponować się w fotografie z całą drużyną. Pomysłów nie brakuje również na Emirates Stadium. Na autobus możemy poczekać, siedząc na „ławce rezerwowych” a nie wyłącznie typowym przystanku, zaś przechadzając przez sklep skorzystać z fotela legendarnego szkoleniowca Arsena Wengera.

Niejednokrotnie drobne inicjatywy potrafią znacząco wpłynąć na dostrzegalną obecność podmiotu w mediach społecznościowych. Warto o tym pamiętać i podobnie jak w przypadku każdego innego kanału komunikacyjnego przemyśleć strategię. Przyrost nowych użytkowników Instagramu obniżył swoją dynamikę, niemniej wciąż następuje. Ponadto jest to naturalne następstwo ostatnich miesięcy, kiedy faza instnsywnego wzrostu przeformowała się w stabilizację. W Instagramie drzemie olbrzymi potencjał, stąd możliwych korzyści z tytułu jego wykorzystania jest bez liku. Uwadze umyka fakt, że może być on solidnym argumentem w rozmowach z potencjalnymi sponsorami, dla których każdy efektywny kanał komunikacyjny stanowi olbrzymią wartość.

Czy damy szansę niepełnosprawnym sportowcom?

Standard

W weekend poprzedzający majówkę miałem okazję do uczestnictwa w konferencji „Pokażcie nas w Rio”. Odbyła się ona z inicjatywy fundacji „Nie widzę przeszkód”, a jej tematami przewodnimi były stan sportu osób niepełnosprawnych i jego obecność w środkach masowego przekazu w naszym kraju.

Podczas prelekcji i dyskusji poruszonych zostało kilka istotnych aspektów. Największą wartością wygłaszanych opinii było skonfrontowanie stanowiska polskich paraolimpijczyków, przedstawicieli związków działających na rzecz sportu osób niepełnosprawnych, reprezentantów ministerialnych i środowiska mediów na czele z przedstawicielem Telewizji Polskiej. Dokonana przez to synteza pozwala w moim odczuciu na opracowanie działań, których efekty przyczynią się do społecznych zmian w myśleniu o sporcie osób niepełnosprawnych. Dla większości z nas stanowi swoistą egzotykę, mimo iż w dyscyplinach letnich nasi sportowcy należą do grona europejskich potentatów.

– W dzisiejszych czasach ważne jest, by wyjść z anonimowości – rozpoczął swoje wystąpienie komentantor TVP, Przemysław Babiarz. To krótkie stwierdzenie trafia w sedno aktualnych problemów sportu osób niepełnosprawnych w Polsce. – Kiedy obejmowałem stanowisko prezesa, związek znajdował się w długach. Obecnie jesteśmy już nad powierzchnią wody, ale nadal szukamy sponsora strategicznego. Mimo dziesiątek spotkań z koncernami temat upada w momencie, gdy muszę przedstawić dane marketingowe. Słyszymy, że robimy fajną robotę, ale na tym sprawa się urywa, bo nasza obecność w mediach jest śladowa, niemniej nieustannie nad tym pracujemy – opowiadał prezes Polskiego Związku Sportu Niepełnosprawnych START, Łukasz Szeliga.

W trakcie studiów podyplomowych poznałem zarówno wspomnianego Łukasza Szeligę jak i moderatora omawianej konferencji paraolimpijczyka Marcina Ryszkę. Podczas zjazdów wielokrotnie zwracali uwagę na postrzeganie sportu osób niepełnosprawnych. Szczególnie z perspektywy Marcina niezwykle frustrująca była konwencja przestawiania ich aktywności przez sporą część mediów. W tym wszystkim istota zawarta w rywalizacji sportowej schodziła na drugi plan. – Chętnie zobaczyłbym wasze wyścigi w telewizji, bo wiem, jak ciężko pracujecie. Podobnie jak ja wstajecie rano i udajecie się na treningi. Rywalizacja łączy nas, osoby pełnosprawne i niepełnosprawne. Jestem za tym, by kibice mogli zobaczyć nas wszystkich podczas Igrzysk w Rio – mówił w kierunku obecnych niepełnosprawnych pływaków jeden z gości konferencji wielokrotny medalista mistrzostw świata i Europy, Paweł Korzeniowski.

Innym przykładem, że wielokrotnie granica między sportem niepełnosprawnych i pełnosprawnych sportowców bywa bardzo wąska, było zaprezentowanie dwóch wyścigów pływackich z udziałem Joanny Mendak i Oliwii Jabłońskiej, które zostały opatrzone komentarzem Przemysława Babiarza. Dramaturgia, zaciętość i reakcje zawodników niemal niczym nie różniły się od tych, do jakich przyzwyczaili nas sportowcy pełnosprawni.

pokazcie nas w rio1

Czy Igrzyska w Rio de Janeiro okażą się przełomem wizerunkowym? – Chcę potwierdzić, że TVP przygotowuje się do pokazania Igrzysk Paraolimpijskich w Rio de Janeiro w znacznie szerszym zakresie niż w Londynie – zapewnił Jarosław Idzi, pełniący funkcję zastępcy dyrektora do spraw programowych TVP Sport. – Dotąd nie mieliśmy praw do transmisji – tłumaczył, opierając się na regułach dystrybucji praw do transmisji przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski.

Wydaje się, że pierwszoplanowa rola należy do mediów. Jeśli pozwolą poznać widzom sport osób niepełnosprawnych, ten stanie w obliczu szansy na pozyskanie dodatkowych środków od sponsorów. Dzięki temu będzie następowała profesjonalizacja sportowców, ale również będziemy ich lepiej poznawać. Obecnie problemem jest brak szerszego kontekstu, który pozwala umacniać więzi pomiędzy nimi a kibicami. Kolejnym wyzwaniem jest zbudowanie odpowiedniego nastawienia w stosunku do sportu niepełnosprawnych. Jego uczestnicy nie oczekują litości, lecz chcą być postrzegani jako pełnosprawni sportowcy przez pryzmat postawy w trakcie zmagań.

Turystyczny potencjał atrakcji sportowych

Standard

Ostatnie posty poświęcone zostały szeroko rozumianym atrakcjom sportowym i osadzaniu ich w kulturach organizacji. Klamrą dla tematu będzie ukazanie ich turystycznego potencjału w polskich realiach.

W pierwszej kolejności chciałbym się odnieść do badań „Ruch turystyczny w Krakowie 2014”, które zostały zrealizowane przy udziale lokalnych uczelni wyższych na zlecenie Urzędu Miasta i Małopolskiej Organizacji Turystycznej. Znajdziemy w nich wiele szczegółowych informacji, a wśród nich charakterystykę turystów i powody odwiedzin. Są one różne, poprzez co wymienione obok nich niewielkie procentowe wartości początkowo nie przykuwają uwagi. Wrażenie jest zgoła odmienne, gdy spojrzy się na sumę wszystkich gości. Wówczas wartości rzędu kilku procent nabierają nowego znaczenia.

Tego typu kategorią w badaniu jest sport, który dla przynajmniej 300 tys. turystów jest głównym powodem przyjazdu. Wynik ten mógłby być wyższy po dokonaniu korekty o kategorie jak wypoczynek, zwiedzanie czy rozrywka, obejmujące swoim zasięgiem sektor sportowy. Kluczową kwestią jest dostrzeżenie tego potencjału i umiejętne wykorzystanie.

Kraków i Warszawa są stałymi punktami na mapie najatrakcyjniejszych lokalizacji turystycznych. W zależności od przyjętej metodologii mocniej bądź słabiej akcentują swoją obecność we wszelakich rankingach, dlatego chciałbym dla równowagi przytoczyć przykład ze stolicy.

Legia Warszawa jest jednym z niewielu polskich klubów, który dysponuje własnym muzeum i oferuje stadionowy tour. Atrakcje te napotykają na zainteresowanie zarówno ze strony polskich jak i zagranicznych turystów. Wśród rodzimych gości istotny udział stanowią wycieczki szkolne, co ma niebagatelne znaczenie dla rozbudowy bazy kibiców. Ci drudzy są mniej liczni. Nie znaczy to jednak, że nie mają swojej wartości. – Często chcą bardziej indywidualnego podejścia i są skłonni płacić znacznie powyżej cennikowych kosztów, aby mieć obsługę indywidualną z wejściem do stref zastrzeżonych – informuje odpowiedzialny za obsługę wycieczek, Dariusz Urbanowicz.

Przytoczyłem przykłady z dwóch miast, ale przecież zbliżonymi możliwościami dysponują Gdańsk, Poznań czy Wrocław. Otwiera się przed nimi wielka szansa, bowiem popyt na wspomniane usługi niewątpliwie istnieje.

W serii artykułów o atrakcjach sportowych w niewielkim stopniu skupiłem się na ich potencjale finansowym, dlatego chciałbym pokrótce dotknąć tego aspektu. Według danych Ministerstwa Sportu i Turystyki średnie dzienne wydatki zagranicznego turysty w Polsce wynoszą 84 USD, natomiast w przypadku polskiego turysty są one o około 50% niższe. Nawet jeśli przyjęlibyśmy wartość na poziomie 30-40 USD i pomnożyli ją przez wspomniane 300 tys., wówczas otrzymamy wynik, który z pewnością przemówi do wyobraźni i zachęci do inwestycji, mogących przynieść zysk nie tylko bezpośrednio organizacji, ale i całej lokalnej społeczności.

Nadać sportu miano sztuki

Standard

Wchodzenie w przestrzeń publiczną przez organizacje sportowe z fakultatywną ofertą kulturalną jest sposobem do ukazania ich drugiego oblicza i poszerzenia grupy odbiorców.

Ostatnią publikację poświęciłem budowaniu tożsamości organizacji poprzez stadionowy tour i muzeum, za sprawą których prezentowane jest dziedzictwo i wyznawane wartości. Zainteresowania tego typu miejscami nie brakuje. Wystarczy spojrzeć na ilość turystów przybywających na Camp Nou w Barcelonie albo poruszenie niedawnym odsłonięciem pomnika  przed otwartym kilkanaście miesięcy temu muzeum Cristiano Ronaldo na Maderze.

Dokumentując poruszane zagadnienia przytaczałem dotychczas zagraniczne przykłady, co leży w znacznie większej ilości propozycji takich inicjatyw poza naszym krajem. Nie można również pominąć naszych rodzimych, wśród których są pozycje godne uwagi. Dlatego chciałbym wspomnieć o Muzeum Sportu i Turystyki, stacjonującym obecnie w warszawskim Centrum Olimpijskim. Swoją działalność rozpoczęło w 1952 roku, stając się jednym z europejskich prekursorów ukazujących tematykę sportową w takiej formie. Przez lata działalności zgromadziło tysiące eksponatów, dzięki czemu oprócz wystaw stałych prezentuje wystawy tymczasowe.

Muzeum Sportu i Turystyki jest godne uwagi z kilku względów, a w moim subiektywnym odczuciu najważniejszym z nich jest wykorzystanie czynnika ludzkiego, polegające na przepływie wiedzy i wymianie doświadczeń pomiędzy osobami, które tworzyły podwaliny instytucji a tymi, na barkach których spoczywa dzisiejsza działalność. Kolejną wartością jest osadzenie niezwykle cennych eksponatów w kontekście kultury olimpizmu, pierwotnych dla niej wartości i historii.

Polski Komitet Olimpijski należy do grona organizacji, które starają się pokazać inną stronę sportu. W murach centrum znajduje się ponadto galeria przeznaczona pod sztukę współczesną. – Na wernisaże do Galerii przychodzą osoby związane i ze światem sztuki, i sportu, w tym liczni olimpijczycy. Jest to miejsce spotkań dwóch światów, od zawsze inspirujących się, żyjących w symbiozie – opisywana jest na stronie internetowej Centrum Olimpijskiego przez panią Kamę Zboralską, przewodnicząca Zespołu ds. Wystaw i Konkursów Komisji Kultury PKOl. W tym krótkim cytacie zawarta została funkcjonalność polegająca na integrowaniu różnych społeczności i budowaniu sieci kontaktów.

Kontynuuję ten temat, ponieważ chcę pokazać, że sektor sportu z powodzeniem może ofertować fakultatywną ofertą kulturalną. W tym miejscu chciałbym powrócić do Anglii i przytoczyć niedawno odnotowane wydarzenie w postaci wystawy poświęconej historii Newcastle United FC, która została zaprezentowana w miejskim Newcastle Discovery Museum. Był to kolejny krok, bowiem z przestrzeni organizacji jak klubowe muzeum wstąpiono w zupełnie inną sferę. Spotkało się to z niezwykle życzliwym przyjęciem i zainteresowaniem przekraczającym oczekiwania.

– Opowiedzieliśmy historię nie tylko Newcastle United. To była również wystawa o tożsamości Tyneside (Newcastle leży nad rzeką Tyne) – opowiada manager archiwów muzeum, Carolyn Ball. Bezsprzecznie w ekspozycję wszczepiono ducha lokalnej społeczności, gdyż wcześniej we współpracy z klubową fundacją przeprowadzono zbiórkę pamiątek. – To była poniekąd ich autorska wystawa. Obecnie zastanawiamy się nad formą stałej obecności klubu w naszym muzeum – dodaje Ball. Newcastle Discovery Museum jest atrakcyjną lokalizacją, które rocznie wizytowało około 410 tysięcy osób. Sama wystawa „Toon Times” poświęcona Newcastle United pomiędzy lutym a październikiem 2014 roku doprowadziła do 315 tysięcy wizyt. Jest to liczba przekraczająca ilość mieszkańców miasta, których populacja oscyluje na poziomie nieco ponad 270 tysięcy.

Mam nadzieję, że przytoczone przykłady podziałają inspirująco. Niebawem napiszę kilka słów o potencjale takich miejsc i spróbuję udowodnić, że jest na nie zapotrzebowanie również w polskich realiach.

Tożsamość siłą klubu

Standard

Emirates Stadium jest wizytówką, jaką niewielu by pogardziło. Nie miałby jednak swojego charakteru, gdyby Arsenal Londyn nie stworzył na nim klimatu i nie nadał odpowiedniej funkcjonalności.

Piąty najbardziej wartościowy klub piłkarski na świecie według magazynu Forbes, regularnie notowany w TOP10 rankingów mediów społecznościowych wśród wszystkich instytucji sportowych, a w Polsce najpopularniejszy z grona angielskich klubów i piąty w ogólnej klasyfikacji kibiców raportu Pentagon Research. Skąd się biorą te rezultaty? Arsenal posiada przede wszystkim silną tożsamość. Czerpie ze swojej historii i idzie z duchem czasu, a za sprawą poczynionych inwestycji w ostatnich latach wzorowo dokumentuje swoje dziedzictwo. Jedną z nich jest oddany do użytku w 2006 roku Emirates Stadium, który miałem okazję odwiedzić podczas pobytu w Londynie. W jego otoczeniu mieszczą się również dwa duże sklepy z pamiątkami i muzeum.

Widok stadionu od strony Drayton Park

arsenal_1.jpg

Od 1886 roku, kiedy klub został założony, związany był z północnym Londynem. Przez lata występował na stadionie Highbury. Dziś zamienione zostało w apartamentowce z ogrodami w miejscu boiska, a pozostałości legendarnego obiektu całkowicie wtapiają się w architekturę dzielnicy wypełnionej głównie domami szeregowymi. W mocno zagospodarowanej przestrzeni ulokowanie areny o gabarytach Emirates Stadium musiało stanowić wielkie wyzwanie. Rękawica została podjęta, bowiem zachowanie przynależności miejscowej było istotną częścią planu przeprowadzki na nowy obiekt. W moim odczuciu osiągnięto wyśmienity efekt, a przyglądając się mu z bliska, można było dostrzec myśl projektową.

Jeden z mostów prowadzących na Emirates Stadium. Przystrojony jest flagami z wizerunkami zasłużonych dla klubu graczy

arsenal_7.jpg

Od stacji metra Arsenal, do której można dotrzeć linią Picadilly, dojście do murów obiektu aleją Drayton Park zajmuje niespełna pięć minut. Przy niej znajdują się kasy biletowe, pomieszczenia administracyjne i jeden z dwóch dużych sklepów z pamiątkami. Z tego miejsca możemy skierować się ku stadionowi, na który poprowadzi nas jeden z dwóch mostów nazwanych na cześć Kena Friara i Danny Fiszmana. Obaj odcisnęli swoje piętno poprzez zarządzanie klubem. Są to jedne z pierwszych symboli podkreślających poszanowanie dla osób, które przez lata pracowały na obecną pozycję Arsenalu. Wzdłuż mostów powiewają natomiast flagi z wizerunkami legendarnych zawodników.

Spacerując dookoła stadionu dowiemy się wiele o klubie i istotnych dla niego wartościach, zapoznając się z historiami przedstawionymi na elewacji

arsenal_2.jpg

W budynku nieopodal jednego z nich znajduje się muzeum, a kilkanaście metrów dalej Emirates Stadium. Elewację ozdabiają opisy anegdot i pamiętnych wydarzeń zarówno z udziałem zawodników, trenerów jak i klubowych sympatyków. Pomysł ten wywarł na mnie wrażenie, ponieważ często niewykorzystana przestrzeń na obiektach została zamieniona w cenny nośnik informacji, ukazujący społeczność i wyznawane przez nią wartości, które można odczytać w przedstawionych historiach.

Od strony Holloway Road zlokalizowany został główny sklep, posiadający oczywiście bardzo szeroką ofertę od koszulek piłkarskich przez stroje formalne po artykuły spożywcze. Nie zapomina się o istotnych elementach, nadających spójność nie tylko wizualną. Oczywiście wszyscy pracownicy ubrani są w stroje klubowe, ale legitymują się również merytorycznym przygotowaniem. Nie brakuje pamiątek czy wydań książkowych odnoszących się do przeszłości. Można wtedy odczuć, że poradę i informację otrzymujemy od osoby związanej z klubem, a nie wyłącznie świadczącej na jej rzecz usługi. Są to również osoby, które mają cechy niezbędne do pracy z klientem. Są otwarte, chętnie podejmują inicjatywę i szybko nawiązują kontakt. Na podstawie swojej wizyty domyślam się, że goście z Polski spotykają się z wyjątkowo pozytywnym nastawieniem ze względu na swoich reprezentantów w klubie.

Główny sklep z pamiątkami. Jest świetnie urządzony, zaopatrzony i obsługiwany
arsenal_4.jpg

Stadionowy tour dostępny jest w dwóch wariantach. W wybrane dni po zakamarkach obiektu oprowadza jedna z legend Arsenalu, natomiast standardowo tour odbywa się indywidualnie, podążając według wyznaczonych punktów. Na każdej stacji możemy posłuchać przygotowanych materiałów na otrzymanym przy wejściu odtwarzaczu. Urządzenie posiada również ekran, dzięki czemu możemy obejrzeć kilka specjalnie przygotowanych materiałów filmowych. Oprócz tego do dyspozycji są eksperci. Czekają na każdej ze stacji wycieczki i są gotowi, by odpowiedzieć na wszelkie pytania dotyczące danej lokalizacji. W trakcie touru udostępnione są między innymi loża prezesa i oficjeli, szatnie czy pomieszczenia pracy mediów. Można również zasiąść na ławce rezerwowych czy trybunach. Kolejną atrakcją jest pokój z pucharami. Bilet na tour obejmuje zdjęcie z nimi, które po decyzji o tle jest do odbioru w punkcie fotograficznym sklepu.

Podczas touru możemy zobaczyć miejsca zarezerwowane w trakcie meczów dla najważniejszych gości. Na zdjęciu restauracja przy loży prezesa, która według tradycji przystrajana jest kwiatami koloru drużyny przyjezdnej

arsenal_5.jpg

Miałem okazję wizytować różne stadiony, jednak żaden z dotychczasowych tourów nie przypadł mi tak bardzo do gustu. Wynika to z faktu, że oprócz stałego programu zwiedzania można się było dowiedzieć zdecydowanie więcej o całej kulturze klubu. Nie towarzyszyła mu również presja czasowa, z którą niejednokrotnie się spotykałem, a na odbiór atrakcji oddziaływał ponadto profesjonalizm i przygotowanie ekspertów na poszczególnych stacjach. Trudno cokolwiek zarzucić od strony organizacyjnej, bowiem tour stanowi połączenie elementów interesujących niemal każdego z rozbudowanymi informacjami ukazującymi istotę funkcjonowania klubu, co z pewnością doceni każdy wymagający wizytator.

Emirates Stadium nie jest miejscem pozbawionym symboli. Poniżej kapsuła, w której umieszczone zostały między innymi nazwiska wszystkich zawodników reprezentujących klub do ostatniego meczu na Highbury, część murawy ze starego obiektu, każdy projekt “domowej” koszulki czy opaska kapitańska Tony Adamsa
arsenal_9.jpg

Budowanie wizerunku i dokumentowanie dokonań należą do zadań każdego klubu, ponieważ są czynnikami cementującymi społeczność. Przykładają się również do osiągnięcia stabilności finansowej i przynajmniej częściowego uniezależnienia budżetu od wyników sportowych. Arsenal robi to wzorowo, korzystając z posiadanych infrastrukturalnych możliwości, niemniej już na etapie projektowania stadionu w pełni zdawał sobie sprawę, jakie ponadpodstawowe funkcje ma on pełnić i w jaki sposób będzie eksploatowany. Dla wielu organizacji, również działających poza sektorem sportowym, przykład ten może posłużyć jako znakomita inspiracja do umacniania swojej marki.

Wzorce z NBA

Standard

Dlaczego baza kibiców NBA jest szeroka i różnorodna, a liga błyszczy na rynku medialnym? Odpowiedź można byłoby zamknąć w dwóch słowach: szacunku i profesjonalizmie. Ja wybrałem trzy przykłady, które są tego odzwierciedleniem.

Niedawno byłem zainteresowany uzyskaniem pewnych informacji od Zarządu Infrastruktury Sportowej w Krakowie, w związku z czym zwróciłem się drogą mailową do sekretariatu z prośbą o udostępnienie informacji lub kontaktu do osoby odpowiedzialnej. Kilka dni później ponowiłem zapytanie, które skierowałem bezpośrednio do jednego z pracowników, posiadającego kompetencje do komunikowania się z podmiotami zewnętrznymi. Minęło półtora miesiąca, ale nie doczekałem się żadnej odpowiedzi. W tym samym czasie nawiązywałem kontakty z przedstawicielami NBA w związku z przygotowywanym przeze mnie projektem i obecnością w Londynie. Każdorazowo otrzymywałem odpowiedzi w ciągu maksymalnie dwóch dni (nawet w przypadku weekendu!), a kiedy kontakt dotyczył bezpośrednio organizowanych eventów i możliwości wzięcia udziału w nich, za co odpowiadała agencja Pitch, wiadomość zwrotna docierała każdorazowo w przeciągu dwóch godzin.

W przeddzień meczu odbył się trening w ramach inicjatywy NBA Cares, który poprowadzili przedstawiciele Milwaukee Bucks i New York Knicks. Wzięli w nim udział również przedstawiciele Olimpiad Specjalnych, integrując się ze swoimi w pełni sprawnymi rówieśnikami.

nb_cares.jpg

Przytoczona przeze mnie historia jest tylko jednym z przykładów profesjonalizmu osób pracujących dla NBA w Europie. Chciałbym jeszcze przytoczyć dwie pozytywne praktyki, jakie mogłem po raz kolejny zaobserwować. Są one w pewien sposób ze sobą powiązane, chociaż częściowo dotyczą nieco innych aspektów. Wspólnym mianownikiem jest dla nich szacunek wobec swoich sympatyków, na których składają się osoby o różnych profilach. W powstającej dużej publikacji na temat NBA Global poświęcę temu również nieco uwagi, a teraz skupię się na widzach VIP-owskich i niepełnosprawnych.

Sprzedawanie najdroższych miejsc na widowiska jest wymagającym zadaniem, co możemy zaobserwować na przykładzie wybudowanych w ostatnich latach obiektów w Polsce. Sprawę ułatwia fakt, gdy mamy do czynienia z imprezami o charakterze „niepowtarzalnym” (np. mistrzostwa świata, pojedynczy koncert artysty o światowej sławie), lecz poziom trudności wzrasta w przypadku wydarzeń o charakterze sezonowym (np. rozgrywki piłkarskie). Mierzą się z tym kluby w lidze NBA. Każdy z jej uczestników występuje przynajmniej w około 40 spotkaniach przed własną publicznością w trakcie rozgrywek. Oczywiście europejski mecz był rarytasem, ale z drugiej strony była to kolejna wizyta NBA w Londynie. Swoje robi skala rynku, chociaż należy podkreślić dwie rzeczy. Bogatą ofertę kulturalną i konstrukcję areny, w której miejsc „premium” jest sporo (dwa piętra sky-boxów, restauracje z widokiem na halę, a w przypadku meczów koszykarskich miejsca wokół parkietu).

Sukces sprzedażowy tkwi w odpowiedniej konstrukcji pakietów „VIP-Experience”. Są one niezwykle atrakcyjne przede wszystkim ze względu na możliwości kreowania wizerunku, rozbudowania bazy kontaktów i poznania wyjątkowych gości. Są to absolutnie unikalne atrybuty tych ofert, które nadają im stosowny prestiż i cieszą się powodzeniem mimo wysokich cen. W przypadku opisywanego wydarzenia goście posiadający najbardziej atrakcyjne wejściówki zyskali między innymi sposobność do poznania byłych zawodników NBA.

Po lewej stronie kosza znajduje się specjalnie wydzielona trybuna dla widzów poruszających się na wózkach inwalidzkich. W komfortowych warunkach mogli na niej zasiąść wraz ze swoimi opiekunami.

nba_parkiet.jpg

Wspomniałem również o widzach niepełnosprawnych poruszających się na wózkach inwalidzkich. Niejednokrotnie zdarza się, że w wyniku ograniczeń obiektu bądź braku zaangażowania ze strony organizatora imprezy, przypadają im miejsca na uboczu z przeciętną perspektywą. Tym razem wraz ze swoimi opiekunami mogli zasiąść w specjalnie przygotowanej trybunie w niezwykle korzystnym położeniu. Została ona zmontowana i ulokowana w dolnej części trybun naprzeciwko ławki rezerwowych jednej z drużyn. Gdyby były to standardowe miejsca, do sprzedaży mogłoby trafić przynajmniej około 200 biletów w bardzo wysokiej kategorii. Wpływy z ich tytułu wyniosłyby w granicach 50-60 tysięcy funtów. W bilansie całego wydarzenia nie byłaby to oczywiście porażająca suma, jednak dla wielu organizacji tego typu gest stanowiłby wyrzeczenie.

Administracja NBA nie należy do najszczuplejszych, niemniej jakość świadczonych usług stoi na wysokim poziomie i z pewnością może być punktem odniesienia dla wielu innych organizacji. Jest również przykładem na to, że warto inwestować w profesjonalizm. Potwierdzeniem są liczni partnerzy, którzy dzięki takiemu podejściu odczuwają na każdym kroku, że ich środki wykorzystywane są w odpowiedni sposób.

Londyńskie refleksje

Standard

Ubiegły tydzień spędziłem w Londynie, gdzie miałem okazję uczestniczyć między innymi w europejskim spotkaniu NBA i konferencji połączonej z targami EAG International.

Kilka najbliższych postów powiązanych będzie zapewne z „londyńskimi” doświadczeniami. W trakcie przygotowań znajduje się publikacja na temat NBA Global, która jest pewnego rodzaju kontynuacją pracy sporządzonej przed rokiem. Przemyślenia chciałbym rozpocząć od wydarzenia EAG International. Od 2013 roku odbywa się ono cyklicznie, a jego tematyką jest organizowanie widowisk związanych z szeroko rozumianą rekreacją i rozrywką. Miejscem spotkania jest hala ExCel, co stwarza możliwość do organizacji zarówno seminariów jak i udostępnienia dziesiątek miejsc wystawowych.

Tegoroczna edycja przyciągnęła wiele firm specjalizujących się w uatrakcyjnianiu widowisk i przestrzeni, w których są one organizowane. Oprócz niezliczonej ilości propozycji typowo gadżeciarskich, mających bezsprzecznie zastosowanie w trakcie wielu imprez, znalazły się naprawdę ciekawe i innowacyjne rozwiązania choćby w zakresie bezgotówkowych rozliczeń na obiektach widowiskowo-sportowych. Goście przybywający z określonym celem zyskiwali niepowtarzalną okazję do przeprowadzenia rozmów biznesowych (były ku temu przygotowane specjalne strefy poza punktami wystawienniczymi) i zawarcia korzystnych umów.

Seminaria odnosiły się do wielu zagadnień. Pojawiły się tematy związane bezpośrednio z marketingiem, wyznaczaniem i realizowaniem celów biznesowych, ale poruszone zostały również między innymi aspekty opracowywania wewnętrznych regulaminów podczas imprez masowych, dbania o bezpieczeństwo w ich trakcie czy obejmowania ich uczestników grupowymi ubezpieczeniami. Wspomniany przekrój tematyczny miał jednak swoje uzasadnienie, ponieważ sporo uwagi poświęcone zostało aktywności klientów, a z mojej perspektywy stało się sednem.

Wykazano, że wiele projektów osadzonych zostało zbyt mocno w przestrzeni wirtualnej. Konsekwencją takiej polityki było marginalizowanie ich realnego oblicza, czego skutki uboczne dały się odczuć na niczym innym jak realizacji podstawowych celów. Jednym z prelegentów był dyrektor do spraw rozwoju projektów spółki We Do Digital, Scott Brown. WDD odpowiada za prowadzenie komunikacji (m.in. w mediach społecznościowych) dla centrów rekreacji i rozrywki. Na ich przykładzie inspirował do projektowania strategii komunikacyjnej w taki sposób, by wirtualne kanały komunikacji (i oferowane dodatkowe aplikacje) stanowiły uzupełnienie dla placówek funkcjonujących w rzeczywistości i przyczyniały się do ich rozwoju a nie stagnacji.

Nie mam złudzeń, że jest to również przestroga dla polskiego sektora sportu i rekreacji, który z pewnymi wyjątkami nie czerpie jeszcze w pełni z możliwości stwarzanych przez wirtualne kanały komunikacyjne na czele z mediami społecznościowymi. Nie są to jedynie narzędzia, które wypada posiadać. Trzeba nimi również odpowiednio zarządzać. Nie można zlekceważyć tym samym etapu projektowania strategii. W innym razie trudno będzie o osiągnięcie optymalnych wyników dla prowadzonych projektów.