Od Bangkoku po Świebodzin…

Standard

Dla jednych idealnym miejscem do wypoczynku jest plaża, inni preferują górskie wędrówki, ale bywają również tacy, którzy każdą swoją eskapadę wiążą z wizytami na stadionach i oglądaniem meczów piłkarskich. Przedstawicielem tej grupy jest autor strony sportandtravel.de Kay Bohn, który opowiedział mi o swojej pasji i wrażeniach z wizyt na polskich obiektach.

– Trudno oszacować, jak bardzo popularne jest to zjawisko w Niemczech. Myślę, że jest całkiem sporo osób, posiadających takie hobby jak ja, a ich liczba wzrosła w ostatnich latach – ocenia Kay, który wizytował stadiony w 56 krajach. Wśród nich znalazły się również dosyć egzotyczne piłkarskie destynacje jak Albania, Andorra, Indonezja, Malezja, Palestyna, Tajlandia, Wyspy Owcze czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Od 2000 roku, gdy zaczął prowadzić kronikę spotkań, obejrzał ich blisko 700.

Groundhopping, bo taką nazwę przypisano zjawisku oglądania możliwie dużej liczby meczów piłkarskich na różnych stadionach, jest aktywnością stosunkowo młodą. W opracowaniach datuje się jego rozpoznanie na 1978 rok, gdy w angielskim Bristolu założony został Club 92. Jego członkami mogły zostać wyłącznie osoby, które obejrzały spotkania na wszystkich 92 stadionach klubów przynależących do czterech najwyższych klas rozgrywkowych w Anglii. Na kartach historii organizacji zapisał się Ken Ferris, który w rekordowym czasie wypełnił kryterium dołączenia do elitarnego grona. Miało to miejsce w sezonie 1994/95, gdy potrzebował 237 dni. Club 92 funkcjonuje do dziś.

Niektórzy podróżują i oglądają mecze dziesiątek drużyn, co trzeba uznać za „najczystszą” formę groundhoppingu odpowiadającą encyklopedycznym definicjom. Kay dostrzega drugi segment: – Jest wielu kibiców, którzy udają się na niemal wszystkie mecze wyjazdowe ze swoją drużyną. Jeśli jesteś kibicem Bayernu i jeździsz za nim przez 10 lat choćby na połowę wyjazdów, to przecież możesz zobaczyć cały świat.

Kay wymienia trzy główne powody do stadionowych podróży – czas, pieniądze i ochota. Bezwzględnie ma w sobie pierwiastek podróżnika i odkrywcy. – Zawsze kusząca jest dla mnie okazja, by zobaczyć po raz pierwszy jakieś kolejne miejsce. Nie ważne, czy jest to egzotyczny kraj czy miejscowość w Danii, do której samochodem mogę dotrzeć z Hamburga w ciągu półtorej godziny. Podczas takich wyjazdów można zobaczyć nawet około ośmiu meczów w ciągu dwóch dni. Jestem zawsze bardzo zadowolony, gdy udaje mi się realizować przygotowany plan – opowiada. Gdy cel podróży jest stosunkowo blisko, stara się podróżować autem wraz ze znajomymi, aby podzielić koszty i uczynić eskapadę ekonomiczną.

Drugim najpopularniejszym środkiem transportu jest samolot. – Poluję na promocyjne bilety lotnicze. Jeśli mam okazję udać się do innego kraju za niewielką cenę, to chętnie z niej korzystam, nawet jeśli tam już byłem – zaznacza. Spora część z podróży jest w pełni planowana. Pozostałe natrafiają się niejako przy okazji, gdy odwiedza przyjaciół czy rodzinę. Również wtedy stara się wygospodarować nieco czasu, by obejrzeć jakąś potyczkę.

Możliwość obejrzenia wielu meczów jest niezwykle istotna, ale nie tylko ilość odgrywa znaczenie, jeśli w grę wchodzi szlagier: – Interesują mnie one szczególnie, nawet jeśli wiążą się z dłuższą podróżą, podczas której obejrzę zaledwie jedno spotkanie. Przykładowo derby Belgradu, Sztokholmu czy Sofii. Wynika to oczywiście z widowiska i sceny kibicowskiej w określonej lokalizacji.

Kay koncentruje się podczas swoich podróży na poznawaniu nowych miejsc i oglądaniu meczów. Mimo okazałej listy odwiedzonych miejsc, nie zdarzyło mu się nigdy skorzystać z dodatkowych atrakcji oferowanych przez kluby jak stadionowe toury czy wizyty w muzeach. Podczas swojej wędrówki po obiektach na całym świecie, zdarzyło mu się kilkakrotnie przebywać w Polsce. Do Warszawy trafił choćby za sprawą kilku zaległych dni urlopowych i tanim biletom lotniczym, do Łodzi dzięki koledze z Hamburga, który pojechał do domu w odwiedziny, a do Poznania przez dobre połączenie drogowe z Berlinem. W Polsce doświadczył również wizyt na obiektach z dala od najwyższej klasy rozgrywkowej, udając się między innymi do Łęknicy, Słubic czy Świebodzina.

– Wyjazdy do Polski są opłacalne, a ona należy do ulubionych kierunków niemieckich groundhopperów. O polskiej scenie kibicowskiej wiemy wiele: osławieni chuligani, kibicowskie zgody czy fantastyczna atmosfera podczas topowych meczów. Szczególnie wtedy można zobaczyć świetne kartoniady czy pirotechniczne pokazy. Do tego dochodzi sporo dobrych meczów derbowych jak w Łodzi, Krakowie, Warszawie czy Trójmieście. Nawet jeśli wtedy jest zaledwie pięć tysięcy widzów na trybunach, to atmosfera jest identyczna jak w Bundeslidze – dzieli się wrażeniami.

O Polsce wypowiada się niemal w samych pozytywnych słowach, chociaż dostrzega jeden problem szczególnie w mniejszych lokalizacjach. – Trzeba wtedy uważać. Ludzie są uprzedzeni do obcokrajowców – mówi. Zgoła odmienne odczucia posiada natomiast w przypadku dużych miast, gdzie oprócz gościnności i dobrej atmosfery dostrzega zmiany zachodzące w minionych latach. – Od strony logistycznej i komunikacyjnej prezentują się bez zarzutu. Łatwo się dostać na obiekt w komfortowych warunkach. Poza tym wiele istotnych informacji publikowanych jest na stronach internetowych, dzięki czemu można się przygotować do podróży.

W publikacjach na moim blogu poruszałem wielokrotnie temat potencjału turystyki sportowej. Niebawem chciałbym nawiązać do poprzedniego akapitu i usystematyzować aspekt dostarczania wiadomości na temat atrakcji sportowych, które znacząco mogą ułatwić życie zwiedzającym.

Drugiego takiego nie będzie!

Standard

W najbliższą sobotę Andrzej Gołota wejdzie po raz ostatni do ringu. Trudno jest znaleźć wielu sportowców, którzy przez ponad 20 lat swojej profesjonalnej kariery potrafili wzbudzać równie wielkie emocje.

Ja Andrzeja Gołotę chciałbym zobaczyć jeszcze przez następne 10 czy 20 lat. Są takie opinie, że nie chcieliby oglądać… to nich nie oglądają. Ja będę go zawsze chętnie oglądał – powiedział w jednym z wywiadów słynny komentator bokserski Andrzej Kostyra. Co sprawiło, że osoba Andrzeja Gołoty stała się takim fenomenem? Przy dokonaniu głębszej analizy krystalizuje się lista czynników i wydarzeń, które uczyniły go legendą. Wydaje się, że najważniejszym elementem była pewna historia stojąca za pięściarzem. Dzięki niej był czymś więcej niż jednym z wielu sportowców.

Pierwszym punktem jest kariera amatorska, chociaż w ostatnich latach nie często była przywoływana. Gołota był przecież czterokrotnym mistrzem Polski, mistrzem Europy i wicemistrzem świata juniorów, a w końcu brązowym medalistą podczas Igrzysk Olimpijskich w Seulu. Los chciał, że drogę do finału zamknęła mu kontuzja i musiał uznać wyższość rywala, który w przyszłości mógł jedynie z zazdrością obserwować rozwój jego kariery. Gołota był jednocześnie wychowankiem Legii Warszawa, w gymie której trenowało wielu wybitnych pięściarzy. Nie brakuje dziś wielu wspomnień z tamtych czasów i anegdot na temat postawy przyszłego pretendenta do tytułu mistrza świata.

Swoją wymowę ma „amerykański sen”. Gołota stanowił odniesienie dla tysięcy emigrantów, bowiem podobnie jak oni zaczynał niemal od zera. Przejście na zawodowstwo zawdzięcza swojej żonie Marioli, która pomogła mu trafić do odpowiednich osób po przyjeździe do USA. Niewątpliwie odegrała ona jedną z pierwszoplanowych ról w drodze Gołoty. Szczególnie w okresie jego największej popularności stanowiła równowagę dla jego nieutemperowanego charakteru. Sztuką, jaką oboje posiedli, było z jednej strony dozowanie informacji o sobie, a z drugiej wyznaczali granicę dla prywatności.

Popularność i przywiązanie fanów wzięło się poprzez wspólne dojrzewania do sukcesu. Nim Gołota doszedł do momentu, kiedy toczył najważniejsze walki swojego życia, był dla wielu osób idolem. Dzięki temu towarzyszyło im wielkie zainteresowanie, olbrzymie emocje i nadzieje. Do tego Gołota miał pierwiastek nieprzewidywalności i niewiarygodną wręcz zdolność do przyciągania uwagi, chociaż sam specjalnie o nią nie zabiegał. Przez ponad pół kariery smaku dodawały odejścia i spektakularne powroty.

Gołota miał również wielkie szczęście, bo przyszło mu boksować w „tłustych” latach dla wagi ciężkiej. Pojedynki z Riddickiem Bowe, Lennoxem Lewisem, Mike’iem Tysonem, Johnem Ruizem, Chrisem Beardem czy Lemmonem Brewsterem, mimo że nie zawsze udane dla Polaka, pozwalały na pisanie niepowtarzalnej historii, o jakiej dziś mogą jedynie marzyć nawet najwięksi bohaterowie „królewskiej wagi”. Jej popularność brała się również ze spontaniczności. Aspekt sportowy przeważał nad biznesem, chociaż ten kwitł. Dzięki temu za Gołotą i innymi wielkimi pięściarzami z tamtych czasów w naturalny sposób snuła się opowieść, którą ludzie chcieli chłonąć.

Absolutnie wyjątkowym wydarzeniem była walka z Timem Witherspoonem we Wrocławiu. Gołota walczył wtedy po raz pierwszy w ojczyźnie podczas swojej kariery zawodowej. Gala odbiła się wielkim echem nie tylko w Polsce. – Oczy milionów zwrócone będą na 640-tysięczny Wrocław. To będzie historyczna noc w starej Hali Ludowej. Będzie to największe w historii kraju pojedyncze wydarzenie rozrywkowe. Większe niż jakikolwiek mecz piłkarski, wyścig kolarski czy koncert. […] Przy ringu zasiądzie Prezydent Aleksander Kwaśniewski, Prezydent Wrocławia Bogdan Zdrojewski, członkowie parlamentu, słynni sportowcy i celebryci – pisał Jay Searcy z The Philadelphia Inquirer. Ceny biletów osiągały zawrotne jak na tamte czasy ceny, a transmisję telewizyjną śledziło niemal 13 milionów widzów w Polsce. Wrażenie robiły również gaże dla pięściarzy. Gołota wykazał się empatią, przeznaczając z wypłaty za walkę 100 tys. dolarów dla wyniszczonego po powodzi Wrocławia.

Gołota zyskał sympatię, potrafiąc zaprezentować swojego pozasportowe oblicze. Zawsze potrafił rozmawiać z mediami. Nie mówił wiele, ale pointował celnie i z humorem. Nie brakowało mu również dystansu do siebie, co przejawiało się nie tylko przez rozmowy z dziennikarzami, ale choćby udział w programie „Taniec z Gwiazdami”. Dzięki wielkiemu wsparciu widzów zajął w nim 5. miejsce, zyskując wraz z Magdaleną Soszyńską-Michno tytuł najsympatyczniejszej pary 12. edycji programu. Gołota nie dysponuje wszystkimi cechami, o jakich można mówić w kontekście sportowego idola. Niewątpliwie posiada jednak charyzmę i stoi za nim historia, która wzbudza zainteresowanie wśród ludzi. Czyni go ona postacią wyrazistą i zupełnie nie do podrobienia. Ale w tym wszystkim jest też niewyjaśnialność i chyba właśnie dlatego możemy mówić o Andrzeju Gołocie jako fenomenie.


W poniedziałek na blogu ukaże się podsumowanie organizacji gali Fight Night 9, podczas której Andrzej Gołota stoczy swoją pożegnalną walkę. Już teraz zapraszam do lektury.

Everybody Up!

Standard

Kibice NBA odliczają dni do rozpoczęcia kolejnych rozgrywek. O fakcie tym przypomina im minutowy spot “Everybody Up”, idealnie stanowiący odzwierciedlenie polityki prowadzonej przez ligę.

NBA odnosi się już na samym początku spotu do społeczności międzynarodowej, podkreślając jej integralną część z rozgrywkami. To ich kibice są bohaterami kolejnych sekund, bowiem oni czynią NBA absolutnie unikalnym produktem. Oczywiście swoje miejsce w materiale reklamowym znajdują główni autorzy nadchodzących emocji, czyli sami zawodnicy. Nie zostali jednak pominięci również trenerzy, sędziowie czy osoby odpowiedzialne za oprawę. Jest to w pełni świadome działanie, które umacnia relację pomiędzy nimi a ligą. Spot nabiera tempa wraz ze swoim biegiem. Towarzyszy temu narastanie emocji i odwoływanie się do wielkich chwil z przeszłości. Kombinacja ta doprowadza do pozytywnego odbioru. Na blisko trzy tysiące ocen przypada poniżej 30 negatywnych.


Gortat wśród bohaterów spotu

Kolejnym dowodem na silną pozycję zarówno sportową jak i wizerunkową Marcina Gortata jest jego obecność w spocie. Center, który drugi sezon z rzędu będzie reprezentował barwy Washington Wizards, znalazł się w materiale promocyjnym obok takich postaci jak Kobe Bryant, Lebron James czy były gwiazdor parkietów a obecnie ekspert telewizyjny Shaquille O’Neal.

Sposób na wyjątkowy komunikat

Standard

Szukasz sposobu, by fani poczuli się wyjątkowo? Naprzeciw temu wychodzi aplikacja Snapchat, a działania podjęte niedawno między innymi przez drużyny baseballowe w Stanach Zjednoczonych udowadniają, że narzędzie może się znakomicie sprawdzić w sektorze sportowym.

Wejście na rynek z nowym komunikatorem stanowi olbrzymie wyzwanie, a wyłącznie wyjątkowy pomysł może przynieść sukces. Sztuka ta powiodła się aplikacji Snapchat przeznaczonej do komunikowania przy wykorzystaniu zdjęć i filmów wraz tekstem, które widoczne są jedynie od 1 do 10 sekund po otwarciu wiadomości. Pomysł został wcielony w życie pod koniec 2011 roku, a po około roku nastąpił dynamiczny wzrost zainteresowania. W sierpniu właściciele ogłosili, że dysponują już bazą ponad 100 milionów aktywnych użytkowników.

Zachęcam do zapoznania się z artykułem Marcina Żukowskiego „Snapchat – Odmień swój marketing w mniej niż 10 sekund”, w którym dokładnie i przejrzyście zostały opisane możliwości aplikacji. Od momentu, kiedy powstał rekomendowany tekst, minęło nieco czasu. W jego trakcie zaszły pewne zmiany w aplikacji, ponieważ uruchomiona została dodatkowa opcja wiadomości polecanych o charakterze otwartym (każdy użytkownik może je otworzyć i zapoznawać się z nimi w przewidzianym czasie). Innymi innowacjami są wprowadzenie możliwości wysyłania komunikatów, będących „zlepkami” kilku zdjęć lub filmów oraz możliwość wykorzystania zdjęć lub filmów wykonanych przy pomocy innych aplikacji.

W działaniach marketingowych kluczowe są dwie właściwości aplikacji – ograniczony czas odczytywania wiadomości i bezpośredniość. Właśnie ze względu na ostatnią z nich Snapchat może okazać się fantastycznym narzędziem w relacjach pomiędzy klubami/instytucjami/zawodnikami a ich sympatykami. Z takiego założenia zaczęto wychodzić niedawno w lidze baseballu w USA, gdy w trakcie meczów rozesłane zostały wiadomości złożone z unikalnych kuluarowych zdjęć i filmów oraz dostarczonych przez innych kibiców. Takie kompilacje wydawały się strzałem w dziesiątkę!

WNBA na fali wznoszącej

Standard

W poprzedni weekend w nocy z piątku na sobotę dobiegł końca 18. sezon w historii ligi WNBA. Utrzymana została w nim tendencja wzrostowa rozgrywek na wielu płaszczyznach, co stanowi wielki sukces w obliczu stawianych przed nimi wyzwań.

WNBA była od samego początku swojego istnienia powiązana z ligą NBA, co stanowiło z jednej strony wielki atut, ponieważ otrzymywała solidne wsparcie wizerunkowe i czerpała ze zgromadzonej wiedzy w zakresie zarządzania wielkimi projektami. Relacja ta dostarczyła jednak przynajmniej kilka minusów, co uwypukliło się w ostatnich latach. Slogan „We Got Next”, który firmował WNBA w 1997 roku, jest poniekąd wciąż obecny, gdyż kobiece rozgrywki stanowią pewnego rodzaju platformę eksperymentalną dla nowych projektów (dedykowanych w przyszłości NBA). Za przykład może posłużyć umożliwienie lokowania reklam na strojach meczowych.

Analiza SWOT dla WNBAanaliza swat wnba

W przygotowanej analizie SWOT dla ligi WNBA można dostrzec problemy z kilku różnych grup. Niemal na każdym kroku przejawiają się powiązania pomiędzy WNBA a NBA, które w zależności od kontekstu wywołują określony stan. Rozgrywki NBA trwają od października do połowy czerwca, czyli są zdecydowanie dłuższe. Do tego większość drużyn rozgrywa około 100 meczów w sezonie (spotkania pre-season, regularna część rozgrywek i playoffs), co może powodować „nasycenie” dyscypliną. Dochodzą również niezwykle popularne rozgrywki uczelniane, których decydująca faza odbywa się na przełomie marca i kwietnia. NBA nakręca jednak projekt ligi żeńskiej. Jedną z inicjatyw jest konkurs drużyn podczas NBA All-Star Weekend, na którą składają się zawodnik drużyny NBA, zawodniczka drużyny WNBA i „emerytowany” zawodnik. Społeczność NBA docenia działania swojej „młodszej siostry”, o czym może świadczyć choćby niedawne zatrudnienie w sztabie szkoleniowym San Antonio Spurs doświadczonej koszykarki Becky Hammon.

Rozgrywki WNBA toczą się głównie w miesiącach letnich, co również trudno uznać za atut. Ich terminarz musi być dodatkowo modyfikowany, gdy odbywają się cykliczne imprezy jak mistrzostwa świata. Sprawia to, że zawodniczki muszą szukać sobie klubów na okres od października do maja, bowiem tak długa przerwa w rywalizacji odbiłaby się z pewnością na ich poziomie sportowym. Jako że w USA nie ma innych profesjonalnych lig koszykarskich, zatrudnienia szukają poza krajem. Trafiają głównie do klubów europejskich i sporadycznie azjatyckich, gdzie zazwyczaj odgrywają kluczowe role i budzą spore zainteresowanie. Tworzy to zatem unikalną drogę do globalizowania ligi. Model ten sprawdza się, ponieważ europejscy kibice śledzą następnie poczynania WNBA, mając magnes w postaci dobrze znanych sobie koszykarek. Cykl występów w Europie i WNBA bywa jednak bardzo eksploatujący, stąd rodzą się zagrożenia w aspektach dyspozycji i motywacji. Zawodniczki mogą być nieco zmęczone, a do tego nieco mniej sumiennie przykładać się do swoich obowiązków. Najsilniejsze europejskie kluby stanowią olbrzymią konkurencję, płacąc wysokie wynagrodzenia (zdarza się, że zawodniczka zarabia w Europie więcej niż wynosi całe salary cap drużyny WNBA).

Główne cele stawiane przez WNBA
wnba_cele

WNBA jest ligą dedykowaną w dużej mierze do kobiet, a co ważne powierzone zostały im kluczowe role w zarządzaniu rozgrywkami. Dzięki temu jest ona bardziej autentyczna, obiera zazwyczaj właściwe kierunki do rozwoju i aktywności społecznej. Sprawia również wrażenie świadomej swojego wizerunku, dzięki czemu modyfikuje swoje cele i priorytetowe działania adekwatnie do potrzeb. Z perspektywy relacji wewnątrz ligowych dowodami są dynamiczny wzrost salary cap, powrót do 12-osobowych kadr zespołów (przez pewien czas praktykowano zaledwie 11-osobowe kadry), natomiast z perspektywy zewnętrznej za przykład może posłużyć zabezpieczenie (i zarazem umocnienie) swojej pozycji w mediach poprzez odnowienie umowy z telewizją ESPN, która będzie obowiązywać do 2022 roku. Innym benefitem z tego tytułu jest uzgodnienie większej ilości czasu antenowego w prime time i transmisje z wybranych wydarzeń „około koszykarskich” (np. Draft) w głównym kanale.

Liga wyznaczyła sobie kilka priorytetowych działań, a część jest niejako kontynuacją dotychczas realizowanej polityki. Dla Prezydent WNBA Laurel J. Richie punktem wyjściowym są przyjazne stosunki ze Związkiem Zawodowym Koszykarek, bowiem udaje się unikać zapalnych sytuacji. Zdecydowanie łatwiej przychodzi osiąganie kompromisu niż w przypadku NBA, gdzie niemal przy każdym odnowieniu umowy CBA (ogólnych warunków, na jakich funkcjonuje liga) pojawia się w mniejszym lub większym stopniu widmo lockoutu. Ułatwia to fakt, że WNBA uniezależnia się finansowo. Przyczynia się do tego nie tylko wzrost wartości medialnej, ale również obrana strategia poszukiwania sponsorów. Czynione są starania, by do współpracy zachęcić firmy, które nie były zaangażowane w istotnym stopniu lub w ogóle w wspieranie NBA. Poprzez to mogą one przypisać projektowi WNBA wyższy priorytet, a w zamian otrzymać dodatkowe benefity. Takim przykładem jest firma telekomunikacyjna Boost Mobile, która posiada koneksje z NBA za sprawą aplikacji NBA Game-Time, jednak w przypadku WNBA posiada status głównego sponsora, zyskując w zamian m.in. powierzchnię reklamową na strojach wszystkich drużyn czy logo Weekendu Gwiazd.

Dla stabilności budżetu przełomowy był rok 2013, kiedy zostały podpisane bądź odnowione umowy sponsorskie ze wspomnianym wcześniej Boost Mobile, State Farm Insurance, Jamba Juice i Procter&Gamble. Partnerstwo pomiędzy ostatnią z firm a WNBA ma szczególny wymiar. P&G zyskało dostęp do rynku, na którym nie brakuje przedstawicieli grupy docelowej jego wiodących marek jak Secret, Tampax, Cover Girl czy My Black is Beautiful, wokół której zbudowana została społeczność. Pozytywne sygnały o przyzwoitej kondycji finansowej docierają również bezpośrednio z samych klubów. Chociaż nie ma jeszcze ostatecznych podsumowań sezonu 2014, szacuje się, że ponad połowa z ligowców osiągnie dodatni bilans.

Główne inicjatywy społeczne WNBA
wnba_glowne_inicjatywy_spoleczne

WNBA kładzie mocny nacisk na aspekty społeczne. Prowadzi kilka różnych akcji. Część z nich odpowiada aktywności NBA, ale niektóre są zupełnie unikalne. Wśród nich znajdują się WNBA Inspiring Women, WNBA Breast Health Awareness i najbardziej kontrowersyjna WNBA Pride, która skierowana jest do homoseksualnej społeczności ligi. Inicjatywa ta natrafiła na rzeszę przeciwników, ale WNBA chce autentycznie wyrazić wsparcie dla tej grupy, wiedząc, że jest częścią ligi. Niedawno doszło do głośnych oświadczyn pomiędzy dwiema zawodniczkami, co również odbiło się sporym echem. Głównym celem akcji jest promowanie poszanowania odmiennych poglądów. Obrazuje to też pewne trudności w budowaniu pozycji, z jakimi zmaga się liga. Mimo tego zamierza się trzymać planu, akceptując w założeniach, że wzrost ligi będzie mógł następować wolniej, ale będzie mu towarzyszyło przywiązanie do deklarowanych wartości.

Rozgrywki 2014 można uznać za sukces, bowiem WNBA mimo wspomnianych niepopularnych posunięć i naturalnych trudności związanych z zarządzaniem stosunkowo młodą ligą na tak konkurencyjnym rynku jak USA, utrzymała się na fali wznoszącej. Oglądalność Finałów w telewizji ESPN nie zbliżyła się wprawdzie do rekordu z 1998 roku, kiedy osiągnęła 1,4 mln, niemniej wszystkie trzy finałowe potyczki cieszyły się wyższą oglądalnością niż w poprzednim sezonie. Mecz numer dwa Finałów obejrzały w ESPN 763 tys. (0,5 US-rating). Dosyć wyraźnie wzrosła również średnia oglądalność meczów w playoffs z 200 tys. do 262 tys. Sport Media Watch ustalił również, że wpływ na dobrą oglądalność Finałów miała obecność w nich Brittney Griner i Eleny Delle Donne, czyli dwóch młodych gwiazd, co oznacza, że liga radzi sobie z wyraźnie zachodzącą zmianą pokoleniową.

Podtrzymany został jednocześnie trend wzrastającej widowni na trybunach. Średnia w regularnej części sezonu wyniosła 8 306 osób, co dało o 775 osób więcej na każdy mecz. Wśród drużyn najchętniej oglądane było Phoenix Mercury, które ostatecznie triumfowało w całych rozgrywkach. Średnia ilość widzów na jego spotkaniach wyniosła 9 557. Niewątpliwie wpływ miały na to między innymi wspomniana wcześniej Griner i jedna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy ligi Diana Taurasi, do której trafiła nagroda MVP. W gronie występowała również reprezentantka Polski, Ewelina Kobryn, która ostatni mecz finałowy rozpoczęła w wyjściowym ustawieniu.

srednia_frekwencja


WNBA (The Women’s National Basketball Association) jest zawodową koszykarską ligą kobiet w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Powołano ją w 1996 roku, a w czerwcu 1997 roku odbyła się inauguracja rozgrywek. Mecze rozgrywane są corocznie w okresie od maja do września. Liga zorganizowana jest na wzór NBA. Zmagania toczą się w dwóch konferencjach – Wschodniej i Zachodniej. W każdej z nich jest po sześć zespołów, poprzez co nie dalszego podziału na dywizje. W ramach regularnej części sezonu każda drużyna rozgrywa 34 spotkania, a po cztery najlepsze w swoich konferencjach otrzymują awans do playoffs. W 1. rundzie i 2. rundzie playoffs (półfinały i finał konferencji) zwycięzcą zostaje drużyna, która jako pierwsza wygra dwa spotkania. Ligowe Finały toczą się do trzech zwycięstw.

Krótka refleksja na temat polskich kibiców

Standard

Kibice byli przedmiotem różnorakich badań. Usystematyzowana została ich charakterystyka społeczno-demograficzna, a także powstały typologie. Ja chciałbym natomiast przedstawić moją krótką refleksję dotyczącą polskich kibiców. Mianowicie rozgrywkom wszystkich najpopularniejszych dyscyplin towarzyszy zorganizowany doping. Prowadzi się go na wiele sposobów, ale w mniejszym lub większym stopniu jest nieodzownym elementem.

Przed kilkoma dniami byłem na spotkaniu pomiędzy reprezentacjami Włoch i Portoryko, które rozgrywane było w ramach siatkarskich mistrzostw świata. Gdy rozpoczynały się zmagania, na jednej z trybun wybijał się ekspresyjny portorykański kibic z wielką flagą swojego kraju. Wraz z biegiem czasu gromadziła się wokół niego coraz większa grupka, by pod koniec czwartego seta liczyć sobie kilkadziesiąt osób. W dużej mierze złożona była z polskich sympatyków siatkówki, którzy po prostu mieli ochotę na zabawę i prowadzenie dopingu dla gości z Ameryki. Jest to pewna zaobserwowana historia, której waga naukowa jest oczywiście ograniczona, aczkolwiek zwraca uwagę na pojawiające się zachowania.

Weźmy pod lupę kilka dyscyplin. Piłka nożna – absolutnie najpopularniejsza dyscyplina w naszym kraju. Czy są to spotkania reprezentacji czy drużyn klubowych, istnieje kultura głośnego dopingowania czy tworzenia opraw meczowych. Innym znakomitym przykładem jest wspomniana siatkówka, w której za sprawą kreacji autorstwa Grzegorza Kułagi i Marka Magiery jesteśmy benchmarkiem dla całego świata. Nieco odmienny styl prezentuje widownia skoków narciarskich, ale i tam pojawiają się przecież elementy dopingu zorganizowanego. Kibice stroją się, przynoszą flagą, charakterystyczne trąbki czy kołatki. Listę z tego typu przykładami można by znacząco rozbudować. Wspólnym mianownikiem jest jednak fakt, że w naszej kulturze kibicowskiej aktywne wspieranie swojego zespołu stanowi ważny element.

Na drugim biegunie jest między innymi tenis, który mimo impulsów w postaci Agnieszki Radwańskiej czy Jerzego Janowicza nie potrafi zawładnąć polskimi kibicami. Kolejnym przykładem jest choćby lekkoatletyka, mająca w swojej naturze publiczność bez większego temperamentu. Niedawny Memoriał Kamili Skolimowskiej zgromadził około 20 tysięcy widzów podczas występu Usaina Bolta, który jest niekwestionowanym liderem wśród sportowców uprawiających dyscypliny z gatunku lekkoatletyki. Frekwencja ta nie była oczywiście zła, ale równocześnie nie jest choćby równoznaczna z wypełnieniem połowy trybun Stadionu Narodowego. Pozostając przy tym obiekcie nasuwa mi się na myśl natychmiast ubiegłoweekendowa impreza „Windsurfing na Narodowym”, podczas której trybuny świeciły pustkami, mimo iż było to przecież wydarzenie bezprecedensowe. Ale jednak – bardziej do obserwowania niż uczestniczenia (choćby właśnie w formie aktywnego kibicowania).

Nie wchodzę w rozważanie, czy taka forma kibicowania jest lepsza, gorsza czy równie wartościowa (bo każdą społeczność budują osoby o różnej charakterystyce i niemal wszystkie są dla niej istotne). Nie widzę natomiast sensu w forsowaniu radykalnych zmian stylu kibicowania. Naprzeciw temu wychodzi przypadek byłego już prezesa piłkarskiej Wisły Kraków, Jacka Bednarza. Starał się on przekonywać, że doping i oprawy są sztucznym tworem i nikomu nie są potrzebne. W moim odczuciu był to element, który w dalszej fazie narastającego konfliktu między nim a częścią społeczności kibicowskiej doprowadził do regresu całej organizacji, a zarazem podwójnej porażki prezesa Bednarza. Nie zaproponował bowiem niczego w zamian (za zwaśnionych z nim ludzi odpowiedzialnych za koordynację dopingu, którzy w ramach protestu nie przychodzili na mecze), ponieważ posiadał zupełnie odmienne wyobrażenie na temat atmosfery na stadionie (zupełnie niespójne z naszą kulturą kibicowania). Czy nie większy sens miałaby próba stworzenia widowiska na wzór tego, co dzieje się w halach siatkarskich? Byłaby to jakaś próba, tymczasem poległ podwójnie, bo pierwszemu spotkaniu po jego odejściu sprzyjała najwyższa od wielu miesięcy frekwencja i świetna atmosfera, która była tworzona przez wszystkich widzów na stadionie.

Dla mnie zdecydowaną konkluzją jest, że możliwość aktywnego uczestniczenia w obserwowanym widowisku stanowi sporą wartość dla polskich kibiców, o czym muszą pamiętać organizatorzy imprez. Nie udało mi się znaleźć badań, które dotykały wspomnianych problemów. Z pewnością jest to obszar do zbadania i głębszej analizy, bowiem wyniki mogą w znaczącym stopniu wpłynąć na konkurencyjność widowisk sportowych.