Od Bangkoku po Świebodzin…

Standard

Dla jednych idealnym miejscem do wypoczynku jest plaża, inni preferują górskie wędrówki, ale bywają również tacy, którzy każdą swoją eskapadę wiążą z wizytami na stadionach i oglądaniem meczów piłkarskich. Przedstawicielem tej grupy jest autor strony sportandtravel.de Kay Bohn, który opowiedział mi o swojej pasji i wrażeniach z wizyt na polskich obiektach.

– Trudno oszacować, jak bardzo popularne jest to zjawisko w Niemczech. Myślę, że jest całkiem sporo osób, posiadających takie hobby jak ja, a ich liczba wzrosła w ostatnich latach – ocenia Kay, który wizytował stadiony w 56 krajach. Wśród nich znalazły się również dosyć egzotyczne piłkarskie destynacje jak Albania, Andorra, Indonezja, Malezja, Palestyna, Tajlandia, Wyspy Owcze czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Od 2000 roku, gdy zaczął prowadzić kronikę spotkań, obejrzał ich blisko 700.

Groundhopping, bo taką nazwę przypisano zjawisku oglądania możliwie dużej liczby meczów piłkarskich na różnych stadionach, jest aktywnością stosunkowo młodą. W opracowaniach datuje się jego rozpoznanie na 1978 rok, gdy w angielskim Bristolu założony został Club 92. Jego członkami mogły zostać wyłącznie osoby, które obejrzały spotkania na wszystkich 92 stadionach klubów przynależących do czterech najwyższych klas rozgrywkowych w Anglii. Na kartach historii organizacji zapisał się Ken Ferris, który w rekordowym czasie wypełnił kryterium dołączenia do elitarnego grona. Miało to miejsce w sezonie 1994/95, gdy potrzebował 237 dni. Club 92 funkcjonuje do dziś.

Niektórzy podróżują i oglądają mecze dziesiątek drużyn, co trzeba uznać za „najczystszą” formę groundhoppingu odpowiadającą encyklopedycznym definicjom. Kay dostrzega drugi segment: – Jest wielu kibiców, którzy udają się na niemal wszystkie mecze wyjazdowe ze swoją drużyną. Jeśli jesteś kibicem Bayernu i jeździsz za nim przez 10 lat choćby na połowę wyjazdów, to przecież możesz zobaczyć cały świat.

Kay wymienia trzy główne powody do stadionowych podróży – czas, pieniądze i ochota. Bezwzględnie ma w sobie pierwiastek podróżnika i odkrywcy. – Zawsze kusząca jest dla mnie okazja, by zobaczyć po raz pierwszy jakieś kolejne miejsce. Nie ważne, czy jest to egzotyczny kraj czy miejscowość w Danii, do której samochodem mogę dotrzeć z Hamburga w ciągu półtorej godziny. Podczas takich wyjazdów można zobaczyć nawet około ośmiu meczów w ciągu dwóch dni. Jestem zawsze bardzo zadowolony, gdy udaje mi się realizować przygotowany plan – opowiada. Gdy cel podróży jest stosunkowo blisko, stara się podróżować autem wraz ze znajomymi, aby podzielić koszty i uczynić eskapadę ekonomiczną.

Drugim najpopularniejszym środkiem transportu jest samolot. – Poluję na promocyjne bilety lotnicze. Jeśli mam okazję udać się do innego kraju za niewielką cenę, to chętnie z niej korzystam, nawet jeśli tam już byłem – zaznacza. Spora część z podróży jest w pełni planowana. Pozostałe natrafiają się niejako przy okazji, gdy odwiedza przyjaciół czy rodzinę. Również wtedy stara się wygospodarować nieco czasu, by obejrzeć jakąś potyczkę.

Możliwość obejrzenia wielu meczów jest niezwykle istotna, ale nie tylko ilość odgrywa znaczenie, jeśli w grę wchodzi szlagier: – Interesują mnie one szczególnie, nawet jeśli wiążą się z dłuższą podróżą, podczas której obejrzę zaledwie jedno spotkanie. Przykładowo derby Belgradu, Sztokholmu czy Sofii. Wynika to oczywiście z widowiska i sceny kibicowskiej w określonej lokalizacji.

Kay koncentruje się podczas swoich podróży na poznawaniu nowych miejsc i oglądaniu meczów. Mimo okazałej listy odwiedzonych miejsc, nie zdarzyło mu się nigdy skorzystać z dodatkowych atrakcji oferowanych przez kluby jak stadionowe toury czy wizyty w muzeach. Podczas swojej wędrówki po obiektach na całym świecie, zdarzyło mu się kilkakrotnie przebywać w Polsce. Do Warszawy trafił choćby za sprawą kilku zaległych dni urlopowych i tanim biletom lotniczym, do Łodzi dzięki koledze z Hamburga, który pojechał do domu w odwiedziny, a do Poznania przez dobre połączenie drogowe z Berlinem. W Polsce doświadczył również wizyt na obiektach z dala od najwyższej klasy rozgrywkowej, udając się między innymi do Łęknicy, Słubic czy Świebodzina.

– Wyjazdy do Polski są opłacalne, a ona należy do ulubionych kierunków niemieckich groundhopperów. O polskiej scenie kibicowskiej wiemy wiele: osławieni chuligani, kibicowskie zgody czy fantastyczna atmosfera podczas topowych meczów. Szczególnie wtedy można zobaczyć świetne kartoniady czy pirotechniczne pokazy. Do tego dochodzi sporo dobrych meczów derbowych jak w Łodzi, Krakowie, Warszawie czy Trójmieście. Nawet jeśli wtedy jest zaledwie pięć tysięcy widzów na trybunach, to atmosfera jest identyczna jak w Bundeslidze – dzieli się wrażeniami.

O Polsce wypowiada się niemal w samych pozytywnych słowach, chociaż dostrzega jeden problem szczególnie w mniejszych lokalizacjach. – Trzeba wtedy uważać. Ludzie są uprzedzeni do obcokrajowców – mówi. Zgoła odmienne odczucia posiada natomiast w przypadku dużych miast, gdzie oprócz gościnności i dobrej atmosfery dostrzega zmiany zachodzące w minionych latach. – Od strony logistycznej i komunikacyjnej prezentują się bez zarzutu. Łatwo się dostać na obiekt w komfortowych warunkach. Poza tym wiele istotnych informacji publikowanych jest na stronach internetowych, dzięki czemu można się przygotować do podróży.

W publikacjach na moim blogu poruszałem wielokrotnie temat potencjału turystyki sportowej. Niebawem chciałbym nawiązać do poprzedniego akapitu i usystematyzować aspekt dostarczania wiadomości na temat atrakcji sportowych, które znacząco mogą ułatwić życie zwiedzającym.

Leave a comment